Marek Magierowski Marek Magierowski
8266
BLOG

Kaczyński, polscy Niemcy i niepolskie media

Marek Magierowski Marek Magierowski Polityka Obserwuj notkę 145

 

Na przewidywaniu politycznych wolt Jarosława Kaczyńskiego nie zarobiłby prawdopodobnie ani żaden hazardzista, ani bukmacher. Dlaczego? Bo są one zbyt oczywiste i zdarzają się w zaskakująco regularnych odstępach czasu.

 

PiS dołuje w sondażach? Można być pewnym, iż Kaczyński przytępi nieco swą retorykę, przesunie do pierwszego rzędu profesora Glińskiego, schowa Antoniego Macierewicza i wystąpi na kilku poważnych debatach: o podatkach, rynku pracy czy służbie zdrowia.

 

 

PiS idzie w górę? Nie ma wątpliwości: za moment były premier powie coś malowniczego, a to o konieczności "repolonizacji" mediów, a to o nadmiernych przywilejach mniejszości niemieckiej. I powie to w taki sposób, by kilka czy kilkadziesiąt tysięcy osób w Polsce z miejsca poczuło się urażonych i by wystawić się na łatwy odstrzał nieprzychylnym mu gazetom i telewizjom.

 

Kaczyński zachowuje się niekiedy jak trzylatek, który najpierw buduje piękny zamek z piasku, wzbudzając zachwyt rodziców i wszystkich plażowiczów, po czym z łotrzykowskim błyskiem w oku demoluje ledwie wzniesioną konstrukcję. Pół godziny później raz jeszcze zabiera się do pracy, psiocząc na zbyt mokry lub zbyt suchy piach, na fale wypłukujące cenny budulec czy na niedobrą łopatkę. I tak w kółko, do końca wakacji.

 

 

Tym razem prezes PiS powrócił do dawnych, antyniemieckich sloganów - zaliczam do nich także postulat "repolonizacji" mediów, bo przecież większość z nich, w istocie, jest w rękach kapitału niemieckiego. Problem w tym, że w przeszłości tego typu hasła raczej szkodziły jemu samemu i jego partii, niż pomagały. Kaczyński zresztą świetnie zdaje sobie z tego sprawę: po wyborach jesienią ub. roku sam przyznał, że niezręczne sformułowania dotyczące Angeli Merkel zawarte w książce "Polska naszych marzeń" były błędem, który mógł go kosztować kilka punktów procentowych.

 

 

Jednak szefa PiS ciągnie w dawne koleiny – uważa on zapewne, że jest w tych rejonach sporo "wyborczego paliwa". Być może wskazują na to wewnątrzpartyjne sondaże, być może   podpowiadają mu to niektórzy doradcy. A być może Kaczyński przestraszył się nowego gracza na scenie politycznej - Ruchu Narodowego - przewidując, że nacjonaliści zaczną go podgryzać z prawej strony. A wiadomo, że dla Kaczyńskiego obrona pozycji na tej flance jest dużo ważniejsza niż poszerzanie elektoratu o umiarkowanych konserwatystów.

 

 

Tylko że ostateczny wynik tego równania zawsze wypada na niekorzyść PiS. Wyścig na ostre hasła z ONR-em może przynieść 1-2 procent głosów, które w przeciwnym razie poszłyby na konto radykałów. Ale te sama retoryka odstręcza co najmniej 5-6 procent ludzi, jeśli nie więcej, którzy w ostatnich miesiącach powoli przekonywali się, że PiS jest normalnym ugrupowaniem, mającym pomysły na rozwiązanie ich najważniejszych problemów i które można popierać, nie wstydząc się swoich poglądów.

 

 

Poza tym, czy naprawdę Kaczyński powinien tak gwałtownie reagować na każdą nową formację, wyrastającą gdzieś między PiS a prawą ścianą? A jeśli któregoś dnia pojawi się nad Wisłą partia skrajnie antyislamska, co zrobi wówczas Kaczyński? Zwoła konferencję prasową i zaproponuje zakaz noszenia burek i hidżabów?

 

Wypowiedzi Kaczyńskiego dziwią również z innego powodu. Czy stosunki właścicielskie w mediach są dzisiaj rzeczywiście największym zmartwieniem Polaków? Czy Polacy wstają codziennie rano z łóżka, zastanawiając się, jakie by tu przywileje odjąć mniejszości niemieckiej? Chyba nie. Mało tego, zaryzykuję stwierdzenie, że wielu mieszkających na Opolszczyźnie Niemców także ma po dziurki w nosie rządów Tuska, coraz wyższych cen, coraz wyższego bezrobocia, aroganckiej administracji i nieudolnego wymiaru sprawiedliwości. Niewykluczone, że wśród przedstawicieli mniejszości są tacy, których oburza postępowanie rządu w sprawie Smoleńska. Krótko mówiąc, Kaczyński mógłby zarzucić wędkę także w tym stawie. Ale Kaczyński wrzucił po prostu do tego stawu granat. Gdyby startował w wyborach prezydenckich w USA i w ramach kampanii pojechał do Teksasu czy na Florydę, prawdopodobnie nie wybrzydzałby na "przywileje" latynoskiej mniejszości, lecz - kto wie - może nagrałby telewizyjną reklamówkę po hiszpańsku.

 

 

Nie oczekuję od Kaczyńskiego, by w Opolu rozmawiał z wyborcami w języku Goethego. I nie zrównuję sytuacji Kubańczyka z Miami z sytuacją Niemca z Leśnicy, choć gdyby się uprzeć, to różnice grają raczej na korzyść tego drugiego: latynosi są w ogromnej mierze ludnością napływową. Rozumiem, a nawet zgadzam się z pretensjami Kaczyńskiego co do traktowania mniejszości polskiej w Niemczech. Ale były premier powinien sobie odpowiedzieć na proste pytanie: czy atak na mniejszość niemiecką sprawi, iż rząd w Berlinie spojrzy teraz przychylniejszym okiem na problem Polonii za Odrą?

 

O "repolonizacji" mediów nie będę się specjalnie rozwodził, bo jest to postulat z gatunku - jak mawiają Anglosasi - "nonstarter". Mówiąc bardzo delikatnie: to plan niewykonalny. Jak Kaczyński wyobraża sobie taką operację? Poprzez wywłaszczenie koncernu Axel Springer? Nacjonalizację Polskapresse? Wyrwanie "Gali" z rąk Gruner+Jahr? Zajęcie siłą radiostacji RMF FM? I jakie efekty miałaby ta akcja przynieść? Może prezes PiS liczy na to, że czysto polskie media będą bardziej obiektywne i mniej napastliwe w stosunku do jego partii. Tak jak bardzo obiektywna i zdecydowanie polska "Gazeta Wyborcza", polska "Polityka", polskie "Nie", polski "Polsat" i polski TOK FM...

 

Chociaż... Może "repolonizacja" mediów nie jest wcale niewykonalna, może Kaczyński ma rację. Przecież niedawno Platforma Obywatelska "zrepolonizowała" całkiem duże przedsiębiorstwo, zgrabnie wypychając brytyjskiego inwestora i wstawiając w jego miejsce pewnego polskiego biznesmena z branży kokosowej.

 

 

Doradcy Kaczyńskiego powinni mu przypomnieć tę historię i jej smutny finał.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka